Siedziałem z Zaynem do północy.
Wypiliśmy trochę, ale to dla nas było normalne. Często
spotykaliśmy się na u mnie w domu i oglądaliśmy albo filmy, albo
mecze, popijając sobie po kilkanaście piw. Rano obudził mnie
budzik. Była 10.00. Za godzinę powinienem być w pracy. Och...
Lekcje u pana Franklina i jego bachora były czymś co kochałem
(wyczuj ten sarkazm). Ubrałem się spodnie jeansowe, białą bluzkę
i grubą bluzę. Zjadłem kilka kanapek i napiłem się kawy.
Zadzwoniłem jeszcze do Zayna spytać jak się czuje. Miał
strasznego kaca. Nie dziwie mu się. Sam bym go miał, ale nie
zapomniałem o dzisiejszej randce z Darcy. Przecież nie mogłem iść
na spotkanie z kacem. Najważniejsze jest pierwsze wrażenie.
Gotowy do wyjścia, zabrałem teczkę z
nutami, założyłem buty i kurtkę, i z uśmiechem na ustach
opuściłem mieszkanie.
- Gdzie idziesz Loui? - usłyszałem
znajomy głos, kiedy wyszedłem z bloku
- Modest, przecież wiesz gdzie.
- A no tak. Będziesz śpiewał
pioseneczki z małym Franklina. Wlazł kotek na płotek czy Siała
baba mak?
- The Script – Hall of Fame –
powiedziałem i podążyłem do pana Franklina.
- Mhm... Taa jasne! - usłyszałem
krzyki Modesta, ale nie zwróciłem na to specjalnie uwagi
Dom rodziny w którym dawałem
prywatne lekcje ze śpiewu znajdował się kilka przecznic od mojego
mieszkania, więc byłem tam w mgnieniu oka.
- O Louis, w samą porę – przywitał
mnie tymi słowami pan Franklin
- Dzień Dobry prze pana.
Wszedłem do środka i zdjąłem kurtkę
oraz buty. Udałem się do dużego salonu, gdzie znajdował się duży
fortepian, a przy nim siedział Jack – syn pana Franklina.
- Dzień Dobry – przywitał się
- Witaj. Dlaczego jesteś taki
markotny?
- Nie chcę grać na pianinie. Bolą
mnie już palce.
- To może dzisiaj ja zagram?
- A umie pan?
- No pewnie. Na coś się przydała
szkoła muzyczna.
Ucieszony chłopak przesunął się
robiąc mi miejsce przy instrumencie.
- Co będziemy dzisiaj śpiewać panie
Tomlinson?
- Co powiesz na The Script?
- Kocham ten zespół! -
ucieszył się młodzieniec – No to co, zaczynamy?
- Oczywiście – uśmiechnąłem się
i podałem Jackowi tekst i nuty.
...
Yeah, you can be the
greatest
You can be the best
You can be the king
kong banging on your chest
You can beat the world
You can beat the war
You can talk to God, go
banging on his door
You can throw your
hands up
You can beat the clock
You can move a mountain
You can break rock
You can be a master
Don't wait for luck
...
W tym
momencie przestałem grać i śpiewać. Oparłem głową o klawisze,
które wydały bardzo nieprzyjemny dźwięk, i zacząłem
płakać.
- Co ja
kurwa zrobiłem – powiedziałem sam do siebie
- Co
się stało panie Tomlinson? - spytał zatroskany Jack
-
Popełniłem prawdopodobnie największy błąd mojego życia. Teraz
nie mogę tego zmienić i zrobię z siebie idiotę.
- Na
pewno nie. Przecież uczy się na błędach. Czy ten błąd o którym
pan mówi, czy jego nie da się jeszcze naprawić?
- Ten
błąd nastąpi za dwie godziny.
- Więc
jeszcze się to nie wydarzyło? - uśmiechnął się, wstał i
wyszedł z pokoju
Byłem
trochę zmieszany zachowaniem chłopca i czekałem sam nie wiem na
co. Jednak po niedługim czasie wrócił z małym przedmiotem w
dłoniach.
- To
jest oko smoka – rzekł – kiedy byłem mały rodzice wyjechali
do Chin. W tym czasie bardzo ciężko zachorowałem. Lekarze nie
dawali mi szans. Dzień przed moją przewidzianą przez lekarzy
śmiercią, przyjechali rodzice. Dali mi wtedy to oto oko. Dzięki
niemu jestem tutaj z panem. Niech pan je weźmie. Wierzę, że panu
też da szczęście.
-
Naprawdę? - otarłem łzy
Chłopak
uśmiechnął się i zawiązał mi na szyi sznureczek z
kryształkiem.
- A
teraz niech pan idzie przygotować się na randkę
- A
skąd wiesz?
-
Przeczucie
Nie
mogłem w to uwierzyć. Chłopczyk, który ma niespełna 12 lat
dał mi takiego wielkiego kopniaka w dupę. Ubrałem się i opuściłem
dom. Pośpieszyłem do domu, gdzie wziąłem prysznic i przebrałem
się w koszulę i czerwone spodnie. Spojrzałem na komodę, gdzie
leżał naszyjnik od Jacka. Uśmiechnąłem się do siebie i po
policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Założyłem naszyjnik i
schowałem go pod koszulę tak, że nie było go widać. Zadowolony
wyszedłem z budynku przy okazji sprzeczając się trochę z
Modestem. Po kilkunastu metrach stałem już pod drzwiami Rosso.
Chwyciłem za klamkę, wziąłem głęboki wdech i wszedłem do
środka. Przy stoliku gdzie mieliśmy się spotkać siedziała tylko
jedna dziewczyna... Zaraz, zaraz... DZIEWCZYNA?!? Czyli myliłem się
co do Darcy. Och Louis, ty głupcze. Podszedłem nieśmiało do
stolika i spytałem:
-
Darcy?
Hejka :)
Jestem
bardzo szczęśliwa z powodu 3 komentarzy. Dziękuje wam. Trochę się
zrobiłam sentymentalna, po tym jak mi Wera wysłała zdjęcie M. *_*
Ah,
jeszcze spytam... Chce ktoś być informowany na twitterze, lub
facebook'u o rozdziałach, niech pisze (tt:@Harlem_Harreh ; fb: Natalia
Gonerska)
3
komentarze = Następny rozdział :)

O.o To jest w końcu Harry czy nie ? ;__; Dawaj rzesz szybciej te rozdziały bo są bardzo ciekawe <3 *__*
OdpowiedzUsuńWow. Naprawdę ciekawe, czekam na następny. <3 : )
OdpowiedzUsuńDekluuuuuuuu c'mooon ! Ale boski jestt. No serjoo . Ale modest jesst dziki. xD Eyy daj już następny Natka a nie się pierdoolisz ! Czekam !
OdpowiedzUsuńNeext <33
OdpowiedzUsuń